Justyna Macur: Temat treningu mentalnego jest Ci dobrze znany. A jak postrzegasz go dzisiaj pełniąc funkcje dyrektora sportowego?

Piotr Protasiewicz: Trafiając do Ciebie wiele lat temu zdecydowanie nie byłem orędownikiem pracy mentalnej. Przekonałem się o tym dopiero po pewnym czasie,  jednocześnie żałując, że trafiłem do Ciebie za późno. Od dwóch lat jestem w sztabie szkoleniowym i dostrzegam, że trening mentalny jest potrzebny zawodnikom oraz  że temat ten w polskim żużlu hmm.. raczkuje.

JM: Czym objawia się to raczkowanie?

PP: O kwestiach mentalnych nie mówiło się zbyt wiele 10 lat temu, dzisiaj mam wrażenie, że mówi się o tym więcej, ale to i tak temat tabu. Oczywiście, że świadomość żużlowców jest inna jak 15 lat temu, bo zmienia się świat, sport i sprzęt, dlatego trzeba się rozwijać. To samo dotyczy obszaru mentalnego, gdzie znajomość wiedzy, czynników i mechanizmów z tego zakresu po prostu pomaga. Obecnie jestem zwolennikiem pracy nad sferą mentalnej, chociaż pamiętam, że jako zawodnik byłem na nią obrażony. Ale to były czasy wypalenia, kiedy ten żużel mnie nie cieszył. Pojawienie się psychologii w moim sporcie spowodowało zmianę podejścia i przyjemność z jazdy. Zacząłem to robić jeszcze bardziej profesjonalnie, z pełnym zaangażowaniem i większą skutecznością.

JM: Skorzystałeś jako zawodnik, korzystasz jako dyrektor sportowy?

PP: Pewnie. Dalej  nasze rozmowy przynoszą mi spore korzyści. Począwszy od tego, że wiem jak się zachować i co mówić do zawodnika w szatni, czy między biegami, kończąc na tym,  że nasze wspólne dyskusje mają dla mnie charakter wspomagający i kontrolny (śmiech). Dzięki nim unikam skrajności. Jako dyrektor doświadczam stresu, ale wspólne rozmowy powodują pewnego rodzaju oczyszczenie i mogę działać dalej. Wiem, czego zawodnicy ode mnie oczekują, a ja chcę być tą osobą, która daje tlen drużynie, zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych. Nie jest filozofią wspierać, jak jest łatwo.

JM: A co ma zrobić zawodnik, który nie potrafi jeździć pod presją?

PP: Udać się do fachowca! Żużel to jazda pod presją. Widać to zdecydowanie w sytuacjach, kiedy spasowani, równi zawodnicy spotykają się na jednych zawodach. Im wyższa presja, tym trudniej im nagle robić to, co robili to tej pory dobrze. Popełniają błędy – decyzyjne czy na trasie, a start spod taśmy szwankuje. Sam miałem problem z jazdą pod presją (śmiech). Rozwiązaniem jest obranie pewnego sposobu myślenia. Trzeba nauczyć skupiać się na jednym, na robocie, na tu i teraz oraz na tym, żeby mieć z tego fun. Trzeba mieć też świadomość tego, że zawody możesz przegrać już w szatni. Fachowiec twojego pokroju jest od tego, by zawodnik nauczył się wykonywać swoje zadanie pod presją. Nauczyłaś mnie wiele technik, jedna mówi o tym, by nauczyć się tego samego podejścia do każdego startu.

JM: Wiem, że sprzęt jest ważny w żużlu, bo sam mnie tego nauczyłeś. Mam jednak wrażenie, że żużlowcy skupiają się za dużo na sprzęcie i jedynie w nim upatrują wpływ na swoją jazdę.

PP: Coś w tym jest. Oczywiście, że sprzęt jest ważny, ale umiejętność dopasowania silnika jest już ściśle związana z głową. Można na przykład za dużo myśleć nad wyborem silnika, a to jaką podejmujesz decyzję zależy od wielu czynników, tych psychologicznych także. Niewłaściwy mindset zawsze utrudni ten wybór. Emocje zasłaniają właściwy kierunek i w efekcie mogą przyczyniać się do podejmowania błędnych decyzji. Ważne jest wtedy posłuchać uczucia, intuicji. Uczysz tego wszystkiego i warto jest korzystać z fachowej wiedzy w tym zakresie.

JM: Gdybyś miał przyznać udział procentowy w high performance na żużlu, jak wyglądałyby proporcje?

PP: Po równo. 25% na sprzęt, 25% na trening żużlowy, 25% na trening fizyczny oraz 25% na trening mentalny.

JM: Dziękuję za rozmowę.